Sąd odwoławczy oddalił apelację lekarki i jej obrońcy, częściowo uwzględniając odwołanie prokuratury i oskarżycieli posiłkowych (pacjentki i jej męża). Wyrok pierwszej instancji zmienił w ten sposób, że zamiast 15 tys. zł w formie częściowego naprawienia szkody, przyznał 40 tys. zł zadośćuczynienia.
Proces dotyczył badania sprzed ponad dwunastu lat. Specjalistka radiolog pracująca w jednej z białostockich przychodni profilaktyki i diagnostyki obrazowej, w ramach programu wczesnego wykrywania raka piersi opisywała wynik mammografii pacjentki wykonanej w mammobusie. Kobieta została na to badanie zaproszona przez tę przychodnię.
W ocenie śledczych lekarka błędnie opisała - nieprawidłowo przeprowadzone - badanie i skierowała do pacjentki pisemną informację, że mammografia nie wykazała podejrzenia zmian nowotworowych, czym - według prokuratury - naraziła kobietę na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Prokuratura stała na stanowisku, że ponieważ radiogram był od strony technicznej nieprawidłowo wykonany, nakazem było powtórzenie badania. Kilka miesięcy później okazało się, że pacjentka ma nowotwór prawej piersi. "Zaniechanie przeprowadzenia diagnostyki doprowadziło do opóźnienia rozpoznania zasadniczej choroby w postaci raka" - zaznaczała prokuratura.
Obrońcy argumentowali, iż opinie biegłych w tej sprawie wskazują na to, że nowotwór mógł rozwinąć się w okresie między badaniem mammograficznym w listopadzie 2008 roku a wizytą w Białostockim Centrum Onkologii, która miała miejsce w lipcu 2009 roku, która to wizyta była kluczowa dla rozpoznania raka. Chcieli uniewinnienia, podobny wniosek w apelacji złożyła też sama lekarka, która zapewniała, że prawidłowo opisała badanie mammograficzne tej pacjentki.
Sąd okręgowy uznał jednak jej winę. Ocenił, że podstawowym błędem było to, że w ogóle przystąpiła do odczytania radiogramu, który był wadliwie wykonany, a ponadto, że mimo iż na jednym ze zdjęć można było doszukać się zmian podejrzanych radiologicznie (jak określili je powołani w sprawie biegli), nie opisała ich, co nie doprowadziło do pogłębionych badań.
W ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Dariusz Niezabitowski kilka razy powtórzył, że nie chodziło o to, że lekarka nie wykryła nowotworu (nie ma dowodów, że już wówczas on istniał), ale "zignorowała sygnał" a swoim opisem badania, które uznała za prawidłowo wykonane, niejako uspokoiła pacjentkę i nie doszło do szybkiej dodatkowej diagnostyki, co rozwiałoby wątpliwości.
"Nie skończyłoby się na okresowym, co dwa lata, badaniu mammograficznym, ale - być może - doprowadziłoby do okresowych kontroli u lekarza onkologa" - mówił sędzia Niezabitowski. Zwracał uwagę, że to dawało szansę na wykrycie złośliwego nowotworu piersi w jego stosunkowo wcześniejszym stadium niż to się stało, a wdrożone leczenie pomogłoby zminimalizować, złagodzić skutki dla zdrowia pacjentki.
Sąd ocenił, że w tej sprawie poszkodowanej należy się nieczęściowe naprawienie szkody, która ma charakter materialny, ale w konkretnej kwocie nie została wykazana, a powinno to być zadośćuczynienie przyznawane za doznaną krzywdę, cierpienie i uszczerbek na zdrowiu. Sędzia Niezabitowski zwracał uwagę, że pacjentka praktycznie nie może egzystować bez pomocy, ma pierwszą grupę inwalidzką.
W procesie cywilnym kobiecie zasądzone zostało 40 tys. zł zadośćuczynienia również od placówki medycznej, w której pracowała lekarka.
Sędzia Niezabitowski ocenił, że to, co stało się w tej sprawie, można uznać za przykład sytuacji, w której - w takich badaniach populacyjnych jak mammografia, na które podmioty medyczne dostają dofinansowanie - nad kwestią jakości przeważyła kwestia liczby wykonanych badań. "Wydaje się, że ta sprawa będzie dostatecznym sygnałem, że takie podejście jednak powinno ulec zmianie, żeby wypadki takie jak pokrzywdzonej, jeżeli nie zostały całkowicie wyeliminowane, to przynajmniej zostały znacząco ograniczone" - powiedział, kończąc uzasadnienie. (PAP)