Publiczna toaleta ogólnopolski rozgłos zdobyła po tym, jak okazało się, że kosztowała niebagatelne 430 tys. zł. Informację o koszcie inwestycji przekazał sam wiceprezydent Białegostoku Rafał Rudnicki. Kwota od razu spotkała się z szykanami nie tylko opozycji, ale i oburzonych mieszkańców. Chodziło w końcu o małą budkę w centrum miasta, w której załatwić można najprostsze fizjologiczne potrzeby.
To jednak nie był koniec emocjonującej historii szaletu. Obiekt, a i owszem powstał, ale przez niemal dziewięć miesięcy nie mógł być użytkowany. Powodem okazały się wymogi nadzoru budowlanego. Tych nie spełniała prawie półmilionowa inwestycja. Jej koszt w tym przypadku nic nie pomógł.
Budowlę trzeba było rozebrać i postawić ponownie, w tym samym miejscu. Tym razem obeszło się już bez większych problemów i uradowani mieszkańcy miasta mogli w końcu skorzystać z wygód publicznej latryny.
Białostocka zagadka rozwiązana. Wiemy, co dzieje się po 15 minutach w szalecie miejskim
Na miejscu okazało się, że pomimo wielkiego rozgłosu, na specjalne udogodnienia nie ma co liczyć. Co prawda, w środku znajdziemy między innymi dwa wieszaki, umywalkę z lustrem, czy udogodnienia dla osób o ograniczonej sprawności ruchowej, ale przeważa tam jednak wystrój rodem z pociągów.
Po kilku miesiącach użytkowania okazuje się także, że naszpikowany technologią szalet nie spełnia tym razem wymogów technicznych. Jedną z opcji korzystania miały być płatności kartą, ale te już obecnie nie działają. W ramach opłaty przyjmowana jest "tylko gotówka". Tu utrudnieniem może być nie wydawanie reszty przez automat. Wyjście "za potrzebą" może być okupione zatem więcej niż złotówką.
Dalej robi się coraz ciekawiej. Z dwóch pomieszczeń czynne jest tylko jedno. W nim do spędzania jakiegokolwiek czasu nie zachęca wyjątkowo ekstremalny odór. Co jednak gdybyśmy chcieli spędzić tam co najmniej 15 minut. Tu przechodzimy do kluczowego wątku.
Od powstania miejskiej toalety, często padało jedno pytanie. Co wydarzy się po spędzeniu w niej 15 minut. Uiszczenie opłaty uprawnia nas bowiem do takiego właśnie czasu użytkowania. Według instrukcji umieszczonej na drzwiach jasno określone jest, że "po tym czasie kolejna osoba po uiszczeniu opłaty może wejść do toalety".
Jak działa to w praktyce? A no tak, że po 15 minutach drzwi niesławnego przybytku po prostu się otwierają. Nie trzeba korzystać wtedy z przycisku "otwieranie drzwi". Strzeżcie się zatem miłośnicy długich toaletowych przygód! W białostockim szalecie nie będziecie bezpieczni.