Do zdarzenia doszło 2 lata temu na białostockim osiedlu Dziesięciny. Według komunikatów policji, dwaj mężczyźni wepchnęli kobietę i jej wówczas 3-letnią córkę Amelię do samochodu i odjechali. W związku z tym zdarzeniem został uruchomiony Child Alert, następnie opublikowano wizerunek Amelki i jej matki oraz męża kobiety.
Cezary R. usłyszał zarzut pozbawienia wolności żony i córki oraz montaż w aucie żony nadajnika GPS. W sądzie walczy o uniewinnienie. Obrona argumentuje, że była to desperacka próba dotarcia do dziecka, po nieudanym szukaniu pomocy w polskim wymiarze sprawiedliwości.
Marek M. był łącznikiem policji z poszukiwanym mężczyzną. Cezary R. wysyłał mu zdjęcia, nagranie audio, które następnie mężczyzna przekazywał policji i mediom.
"Cezary R. odzyskał swoją córkę, po nieudanych próbach skorzystania z pomocy systemu, czyli Ministerstwa Sprawiedliwości, prokuratury i polskich sądów. Miał prawo decydować o miejscu pobytu dziecka" - twierdził na rozprawie świadek. Dodał, że "Child Alert był uruchomiony bezprawnie, bo instytucja ta została powołana do ścigania osób, które uprowadziły dziecko, a nie rodzica z pełnią praw rodzicielskich".
Marek M. poruszył podczas przesłuchania sprawę telefonów komórkowych, które jak twierdzi, zostały bezprawnie zatrzymane przez policje dzień po zakończeniu akcji poszukiwawczej. "Telefony zostały mi odebrane siłą, miałem wówczas liczne obrażenia na ciele" - twierdzi świadek i przedstawił w sądzie materiały z obdukcji.
"Dane w tych telefonach są dowodem, na niewinność Cezarego"- mówił w białostockim sądzie Marek M.
Kolejną termin procesu w tej sprawie sąd wyznaczył na 20 kwietnia.